Jutro pobudka o 6 rano (zgroza). Wstajemy i z Chiang Rai lecimy do Bangkoku, a stamtąd PKS pod granicę z Kambodżą. Dziś byliśmy w ZŁOTYM TRÓJKĄCIE i przekroczyliśmy na 15 min granice z Laosem - byliśmy tylko na ich bazarze - Tomek pił whiskey, z zatopioną w niej kobrą, skorpionem i penisami tygrysów ;) Jest oczywiście gorąco i słonecznie, a ludzie są uśmiechnięci i bardzo mili - turystom nieba by uchylili gdyby mogli.
Biała Świątynia w Chiang Rai została wybudowana tylko po to, aby to miasto miało czym przyciągnąć turystów. Z zewnątrz robi naprawdę duże wrażenie. W intensywnym słońcu cała połyskuje, i niemal poraża blaskiem oraz bogactwem kształtów. Niestety czar pryska, gdy budowlę ogląda się z bliska – tandetny beton, pomalowany na biało z ponaklejanymi kawałkami lusterka. Przed wejściem przechodzi się ponad (tylko gdy patrzy się z pewnego dystansu) odchłanią z której wydostają się tylko desperacko wołające o pomoc ręce potępionych. Ale z bliska znów wygląda to inaczej. Niestety uderzają nas niedbale wykończone odlewy betonowe. Ale to jeszcze nic, w porównaniu z groteskowym wnętrzem.
Po wejściu do środka naszym oczom ukazuje się duży złoty Budda na wprost i dookoła ściany bogato zdobione freskami (dwie ściany były w trakcie zdobienia – widzieliśmy mistrzów przy pracy) przedstawiającymi wizję końca świata – cała świątynia do tego tematu nawiązuje – w której bestie w kształcie azjatyckich smoków (głowa jednej z bestii wyrasta z dystrybutora paliwa) niszczą ziemię i zabijają ludzi. Widzimy też bohaterów, którzy walczą z bestiami. W tej roli, a jakże, sam Spiderman, Superman, Batman... Nie bardzo wiadomo w jakim charakterze Lord Vader występuje...
Całość na początku trochę rozczarowuje, mocno zaskakuje, bawi. Generalnie jest to obiekt tak inny od tego co widzieliśmy do tej pory w ogóle gdziekolwiek, że aż fascynujący.