23-25.11.2009 KRABI
Podróż oczywiście z wieloma przesiadkami w miejscach, nawet nie wiadomo gdzie położonych – każą wysiadać, to wysiadamy, mamy czekać to czekamy, a jak wsiadać i gdzieś jechać, to też posłusznie wykonujemy polecenia – oni wiedzą lepiej ;) I w końcu docieramy tam, gdzie chcieliśmy.
Dowieziono nas do Ao Nang na Krabi. Zaraz po wyjściu z Busu dopadła nas pani naganiaczka. Daliśmy się zaprowadzić do nowej części hotelu. PK Mantion. Pokój (właściwie dwa pokoje) wygląda najprzyjemniej z tego co widzieliśmy dotychczas. I choć cena jest wysoka, 1500 Batów (wywoławcza 1800), decydujemy się tu zostać.
James Bond ISLAND – wycieczka na tę wyspę (z filmu Człowiek ze złotym pistoletem) jest naszą pierwszą. Pływaliśmy łódką z długim „ogonem” i silnikiem na wierzchu, kajakowaliśmy (to znaczy pan wiosłował, a my siedzieliśmy w dmuchanym kajaku) pomiędzy skałami na morzu i zjedliśmy obiad w pływającej wiosce. Posiłki dla turystów organizują w specjalnie do tego celu dobudowanej części restauracyjno targowej. Chcieliśmy prawdziwą wioskę zwiedzić, ale nie dało się tam przejść.
Następnego dnia Darkowi wreszcie udało się zorganizować nurkowanie. My też mieliśmy w planach próby nurkowe. Niestety Tomek od dwóch dni źle się czuje, więc to sobie odpuszczamy. W drodze do Koh Samui chory kierowca busu nakaszlał na pół autobusu i Tomkowi chyba udało się zarazić od niego.
Zwiedzamy miasteczko i przedzieramy się przez małpi gaj do otoczonej z trzech stron górami prywatnej plaży jednego z ekskluzywnych hoteli. Po wpisaniu się na listę u pana w budce, można po tej plaży sobie pochodzić.
Phi Phi to nasza kolejna wycieczka. Dużo snorkelingowania (rafa koralowa szara, ale sporo kolorowych rybek) i plażowania, w tym na Maya Bay, miejscu, w którym nakręcono Rajską Plażę z Leo. Znów jesteśmy cali czerwoni. Choć się trochę smarowaliśmy, to na motorówie nas słońce mocno przypiekło.
26.11.2009 EMERALD POOL (CRYSTAL POOL)
Wypożyczyliśmy skuterki. Wreszcie przejadę się stylizowaną Yamahą Fino. Odkąd przyjechaliśmy i zobaczyłam ten model chciałam to zrobić. Ja wybieram różowo-białą (pełen odlot), Darek czarno-białą, a Tomek zdecydował się na inny, bardziej „poważny” model, z mocniejszym nieco silnikiem. Naszym celem były krystaliczne jeziorka w dżungli i wodospad z gorącą wodą oddalone od Ao Nang o jakieś 70 km.
Niezbyt dokładnie wiedzieliśmy jak tam dojechać, a mapa, którą dysponowaliśmy była bardzo niedokładna. Właściciel hotelu, w którym nocowaliśmy, doradził nam, abyśmy kierowali się początkowo w stronę lotniska. Szło nam całkiem dobrze, ale później 2 osoby pod rząd źle nas pokierowały i przejechaliśmy 25 km w złym kierunku. Po powrocie na właściwą trasę zauważyliśmy kierunkowskazy na Gorące Źródła. Byłam przekonana, że chodzi o ten gorący wodospad, którego między innymi szukaliśmy. Po dotarciu na miejsce, nasze rozczarowanie sięgnęło zenitu. Za 50 Batów od osoby kupiliśmy wejściówkę do niewielkiego ośrodka (zapuszczonego i starego, jak zapomniany przez 20 lat ośrodek wczasowy z czasów PRL) z obskurnymi łazienkami, zarośniętymi sadzawkami, brudnymi i starymi plastikowymi krzesłami i kilkoma basenami wypełnionymi wodą o temperaturze mniej więcej 80 st. C.
Był środek dnia, godzina 14, czy 15, my po czterech godzinach jazdy skuterkiem w słońcu przy temp. około 35 st. C, cali spoceni, nie możemy wyjść z podziwu – po co ktoś to wybudował w tym kraju i po co my tu przyjechaliśmy?
Coś mi tam nie pasowało, bo na zdjęciach miejsce, do którego zmierzaliśmy wyglądało nieco inaczej: baseny wyglądały bardziej jak jeziorka i miały błękitną wodę, a otoczone były roślinnością bardziej przypominającą dżunglę... Może to chwyt marketingowy?
Kilkadziesiąt metrów dalej znajdował się prywatny resort również z tymi źródłami – może to tam? Niestety to też nie to. Wypijamy tam tylko zimną Colę. Jestem tak zmęczona i jest tak gorąco, że jestem gotowa zapłacić w resorcie 300 Batów, żeby się wykąpać w jedynym tam basenie z zimną wodą. Panowie mi to jednak odradzają i opuszczamy ten ośrodek. Wyjeżdżając spotykamy innego turystę na skuterku. Chwila rozmowy i okazuje się, że Gorące Źródła to nie są miejsca, do których chcieliśmy dotrzeć. Przed nami jeszcze jakieś 30 km.
Choć jest już późno (o 18 zachodzi tu słońce), decydujemy się kontynuować podróż. Jedziemy jak szaleni. Odpuszczamy sobie gorący wodospad (nie o gorącej wodzie teraz marzymy) i jedziemy prosto do Emerald Pool znanego także jako Crystal Pool.
200 Batów za wstęp wydaje nam się zbyt wygórowaną ceną, ale skoro tyle jechaliśmy i już tu jesteśmy... Przed nami jeszcze około 2 km spaceru przez dżunglę, a tu nieubłaganie zbliża się zmierzch i do tego wszystkiego zrobiło się pochmurno i grzmi. Ani ja ani Tomek nie mamy latarki, więc mamy małego stracha.
Poruszamy się głównie wzdłuż czyściuteńkiego potoku. Teren często jest podmokły więc sporo tu kładek lub palików powbijanych w ziemię. Wreszcie naszym oczom ukazują się krystalicznie niebieskie jeziorka. Nie możemy uwierzyć własnym oczom, błękit i przejrzystość wody są aż niewiarygodne. W jednym z „basenów” o skalistym dnie, otoczonym egzotyczną roślinnością można pływać. Jest już późno, więc jesteśmy sami – ostatni pływający opuścili to miejsce akurat, gdy my przyszliśmy. Jesteśmy oszołomieni, ale też zasmuceni, że tak mało czasu możemy spędzić w tym miejscu.
Hong Island – ostatnia wycieczka. Motorówką pływamy z wysepki na wysepkę i z plaży na plażę. Dziś cały dzień plażowania. Na jednej z wysp spotykamy warana. Tomkowi tak bardzo zależało na zdjęciu z nim, że podszedł zbyt blisko. Waran się zdenerwował i choć do tej pory poruszał się ociężale, to nagle z ogromną werwą i błyskawicznie pacnął ogonem, jak biczem, Tomka plecy. Przez cały dzień utrzymywał mu się na plecach czerwony ślad. Świadkami tego wydarzenia było kilku miejscowych mieszkańców. Gdy później przechadzaliśmy się plażą opowiadali wszystkim dookoła tę śmieszną historię – Tomek był bohaterem dnia.
Spotkaliśmy parę Polaków z Bydgoszczy. Razem z nimi wieczorem odwiedziliśmy chodnikowy bar tańcząco-śpiewającego pana. Wynajmujemy Tuk-tuka z fenomenalnym systemem audio i oświetleniem dyskotekowym. Pakujemy się do niego wszyscy i objeżdżamy Ao-nang jako dyskoteka na kółkach.
Niestety jutro koniec naszej przygody.